Stanley Kramer, żyd, rozprawia się z chrześcijańską bigoterią. Bardzo stronniczo. Bohaterowie czarno-biali jak sam film. Oczywiście fudamentaliści protestanccy to ci z gruntu źli, ale scena nocnego marszu z pochodniami pod aresztem, z Bogiem na ustach wzywajacy do powieszenia oskarżonego i obrońcy to już przesada, aż dziwne, że Amerykanie w 1960 na coś takiego pozwolili.